Para Bacall - Bogart, to jedna z najpiękniejszych kart w dziejach Hollywoodu, zarówno w życiu, jak i na ekranie. Początkująca aktorka (miała 19 lat, a grała 22-latkę!) mimo debiutanckiego szczękościsku zaprezentowała się tu fenomenalnie. Bogart podobno z satysfakcją przyglądał się, jak "kradnie" mu sceny. Sytuacje między nimi są ostre i naprawdę gorące. Na ekranie tworzą parę partnerów doświadczonych, świadomych swoich ról i nieustępliwie dążących do celu. Inteligentnie ułożony scenariusz pozwolił im na niebanalne cieniowanie psychologiczne.
Tym razem Bogart nie jest tak wyraźnie determinowany przez własną przeszłość. Jest raczej cynikiem z natury, któremu jednak bardzo niewiele brakuje do najwyższych ofiar i zaangażowania się "w słusznej sprawie". Oczarowany uwodzicielską dziewczyną będzie chętnie nadstawiał karku i zrezygnuje ze swojej niezależności. Trudno jednak brać pod uwagę, że mógłby wleźć "pod pantofel", bo grana przez Bacall Slim jest godną go, autonomiczną zawodniczką.
Kogoś może denerwować zapożyczenie nieco uproszczonego schematu "Casablanki". Faktem także jest, że siła całego filmu pod koniec nieznacznie słabnie... Jednakże duszna atmosfera, napięcie erotyczne i emocjonalne, godne dobrego dreszczowca (!), a przede wszystkim koncertowa gra pierwszoplanowej pary rekompensuje wszystko. Dla mnie film ten byłby wielki, gdyby nie posiadał nic, poza zakończoną słynną kwestią sceną w pokoju hotelowym, podczas której Bogart daje się uwieść Lauren. A zaręczam, że w "Mieć i nie mieć" jest dużo, dużo więcej!
Gorąco polecam.